Lanckorona, magiczne miasteczko, które ma w sobie coś z anielskiego, po raz kolejny udowodniło, że potrafi zaczarować. Choć festiwal „Romantyczna Lanckorona” trwał już drugi dzień, to jednak sobotni wieczór przyniósł wydarzenie, które na zawsze zostanie w mojej pamięci. Czekaliśmy na to widowisko z niecierpliwością, a kiedy nadszedł ten moment, serce biło mi mocniej. Nie była to zwykła sztuka, ale podróż w czasie, której scenerią stały się majestatyczne, odrestaurowane ruiny lanckorońskiego zamku.
Jako osoby wyjątkowo niecierpliwe (co w naszym przypadku jest eufemizmem), zjawiliśmy się na wzgórzu zamkowym jako jedni z pierwszych. Ku naszemu zaskoczeniu, przywitała nas sama Kasia Cygan, choć była w trakcie ostatnich, gorączkowych prób. Jej ciepłe powitanie sprawiło, że poczuliśmy się wyjątkowo, jakbyśmy wpadli na próbę generalną do dobrej znajomej.
W dodatku, naszej suczce, Gai, udało się uzyskać specjalne pozwolenie na wejście – co, bądźmy szczerzy, było ogromnym wyróżnieniem. Gaja nie dała plamy – przez cały czas zachowywała się jak wytrawna melomanka, dumnie siedząc u naszych stóp i udając, że analizuje struktury jazzowe. A może wcale nie udawała?
Widok, który zastałam, był absolutnie zapierający dech w piersiach: główna scena widowiska została umieszczona u stóp malowniczych ruin, a w oddali, na samym szczycie zamkowych murów, majaczyły postacie. To byli mężczyźni w historycznych strojach, którzy przy dźwiękach muzyki toczyli szermiercze pojedynki, sprawiając wrażenie, jakby ożyły duchy dawnego dworu. Był to niezwykle mocny akcent, który natychmiast przeniósł mnie w czasy Bony Sforzy.
Gdy zapadł zmierzch i zebrała się publiczność, na scenie pojawił się anioł, Pan Leszek Mikos. Jego przywitanie, zapoczątkowało wspaniały wieczór. To był ten moment, kiedy poczułam, że magia zaczyna się naprawdę.
W tym wyjątkowym otoczeniu na scenę wkroczyła Ona – Katarzyna Cygan.
Muszę przyznać, że ta artystka to objawienie. Jej wdzięk, połączony z niezwykłym talentem wokalnym i aktorskim, sprawił, że od pierwszych chwil nie można było oderwać od niej wzroku. Wcieliła się w postać królowej Bony Sforzy, ale nie była to tylko rola – to była metamorfoza. Pani Cygan stworzyła kreację pełną niuansów, malując portret kobiety, która była jednocześnie silną władczynią i zagubioną w miłości dziewczyną. Z ogromnym szacunkiem i zrozumieniem dla historycznej postaci, przeprowadziła nas przez jej burzliwe życie: od momentu, gdy jako młoda księżniczka z Bari wyruszała do Polski, przez lata twardych rządów i politycznych intryg, aż po dramatyczny, gorzki finał.
Opowieść, podzielona na osiem emocjonujących scen, była zgrabnym połączeniem stylowego libretta, narracji prowadzonej przez znakomitego Andrzeja Pieczyńskiego
i znakomitej muzyki. Oparta na poemacie jazzowym Michała Zabłockiego i Jakuba Stankiewicza, kompozycja była idealnie skrojona pod atmosferę tego miejsca. Akustyka ruin potęgowała wrażenia, a historia zyskiwała dodatkowy wymiar dzięki samemu otoczeniu. Instrumentaliści: Przemysław Stefańczyk na fortepianie, Mikołaj Sikora na kontrabasie oraz Paweł Dyyak i Mateusz Borgiel na instrumentach perkusyjnych, stworzyli tło, które oddychało wraz z emocjami królowej Bony. Delikatne, a zarazem potężne brzmienia jazzu nadawały tej historycznej opowieści uniwersalny wymiar, pokazując, że ludzkie dylematy – miłość, władza i trudne wybory – są ponadczasowe.
Taka wspaniała realizacja, dopieszczona w każdym szczególe, była możliwa dzięki geniuszowi i pasji realizatorów: Piotra Ciastka właściciela Dworu w Lanckoronie i Eugeniusza Lizaka.
To było coś więcej niż przedstawienie.
To było doświadczenie, dzielone z innymi ludźmi, którzy tak jak ja, chcieli poczuć magię historii. Widowisko było wspaniale przemyślane pod względem scenograficznym. Ruiny zamku, z ich surowym pięknem, stanowiły idealne, naturalne tło dla całej opowieści, a my – niczym nieproszeni goście – mieliśmy poczucie, że obserwujemy historię, która dzieje się na naszych oczach. Po ostatniej scenie rozległy się gromkie brawa. Publiczność stała i dziękowała wszystkim artystom za ten wyjątkowy wieczór. Gaja, choć pewnie liczyła na bis, również okazała swój zachwyt entuzjastycznym merdaniem ogona. Ostatnie akordy muzyki unosiły się w powietrzu, mieszając się z chłodem sierpniowej nocy, a ja opuszczałam wzgórze zamkowe z przekonaniem, że uczestniczyłam w czymś niezwykłym. Festiwal „Romantyczna Lanckorona” po raz kolejny udowodnił, że potrafi łączyć historię, sztukę i magię, tworząc wydarzenia, które zostają w sercu na długo.
Kiedy tylko zamilkły ostatnie dźwięki, a artyści ukłonili się publiczności, na niebie nad Lanckoroną pojawiły się złowieszcze chmury. Wszyscy czuliśmy, że za chwilę runą na nas deszczem. Niebo również nie chciało pogodzić się z tym, że Kasia Cygan zakończyła swój piękny, hipnotyzujący występ.